www.ejaroslaw.fora.pl

Forum wsi Jarosław

Forum www.ejaroslaw.fora.pl Strona Główna -> Na poważnie / O muzyce słów kilka... -> O klubach i ogólnej sytuacji w muzyce klubowej w Polsce...
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
O klubach i ogólnej sytuacji w muzyce klubowej w Polsce...
PostWysłany: Śro 10:53, 06 Sie 2008
lain_coubert
Uzależniony Mieszkaniec

 
Dołączył: 25 Lip 2008
Posty: 123
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Jarosław
Płeć: Facet





Jakiego rodzaju muzyka klubowa króluje w Polsce, a jaka na świecie? Przyzwyczailiśmy się już do tego, że zawsze jesteśmy do tyłu. Nie nadążamy, przejmujemy trendy, które na zachodzie są już przebrzmiałe, pasjonujemy się czymś, co w opinii reszty świata dawno przestało być świeże i pasjonujące. Zaryzykuję stwierdzenie, że w świecie muzyki klubowej, głównie dzięki internetowi, nie musimy już niczego nadganiać.

Jej odbiorcami są przecież ludzie młodzi, którzy nie mają - jak ich rodzice - odruchu włączania telewizora, tylko w każdej wolnej chwili są w sieci. A tutaj wystarczy trochę chęci, i każdy może być na bieżąco ze wszystkim, co się dzieje na świecie. Nie musimy nadganiać, bo dostęp do muzyki i wiedzy na jej temat mamy taki sam, jak inni. Jeśli czegoś nam jeszcze brakuje, to pewnej muzycznej kultury, ale pamiętajmy, że w Polsce muzyka taneczna kojarzy się jednoznacznie ze słowiańskim balowaniem przy wódeczce i „Hej Sokoły”.

Oczywiście wszystko przez komunizm. Gdy w połowie lat osiemdziesiątych cały świat mówił o narodzinach zupełnie nowej, stricte elektronicznej muzyki czyli techno, u nas królowały, z całym szacunkiem, Krzysztof Krawczyk, Krystyna Giżowska i Urszula Sipińska. Dodam od razu, że początki techno nie miały nic wspólnego z bezmyślnym łup-łup, jak widzą to wszyscy z zewnątrz – zwłaszcza ci, którym wygodnie myśleć w ten sposób, bo sami wierzą i zawsze wierzyć już będą, że słuchając Lady Pank czy Dżemu, wypadają ambitniej. Twórcy techno inspirowali się odhumanizowaną muzyką niemieckiego Kraftwerk, a z drugiej strony szalonym funkiem George’a Clintona i jego Funkadelic. Gary Numanem, Devo, a także eksperymentami Tangerine Dream czy Can. Szukali czegoś nowego i ekscytującego i znaleźli to w transowej, elektronicznej muzyce, jakiej z całą pewnością wcześniej nie było.

Techno powstało w Detroit i ,tak jak kilka lat wcześniej punk w Londynie, było zjawiskiem nie o charakterze hedonistycznym, a zaangażowanym społecznie. Było swoistym buntem czarnych mieszkańców Detroit wobec ogólnej beznadziei życia w przemysłowym mieście bez perspektyw - obejrzyjcie koniecznie film High-Tech-Soul. Tak jak Oasis w każdym wywiadzie opowiadają o paskudnych angielskich miastach, z których wszyscy chcą się wyrwać za wszelką cenę, tak panowie z Detroit chcieli ze swojego przygnębiającego miasta fabryki samochodów uciekać, gdzie pieprz rośnie.

Wspominam o tym, ponieważ także i dzisiaj istnieje wyraźny podział - z jednej strony elektroniczna muzyka taneczna z przesłaniem i ambicjami, a z drugiej niezobowiązujące kawałki przeznaczone do zabawy, dla tych, którzy na co dzień taką muzyką się nie interesują. Omawiając polską scenę klubową koniecznie trzeba to zaznaczyć, bo tak naprawdę mamy dwie sceny, a nawet trzy.


Po pierwsze spore kluby z rezydentami grającymi znane i lubiane, taneczne przeboje z radia, po drugie mniejsze kluby z ambitną muzyką dla wymagających i będących na bieżąco ze światowymi trendami, i wreszcie po trzecie wielkie festiwale, na których bawi się jednorazowo od pięciu do dwudziestu tysięcy ludzi.

O pierwszych nie ma co się rozwodzić, to spadkobiercy tradycji pląsania przy „sialalalala, bum bum bęc”, ewentualnie grające mocne i przebojowe jednocześnie hity electro-house, które od dwóch lat niepodzielnie królują we wszystkich komercyjnych polskich, ale też zagranicznych klubach. Nie odbiegamy tu od reszty – boom na porywające electro a’la DJ Tocadisco trwa w najlepsze również w Holandii, Australii czy Japonii.

Undergroundowe kluby z muzyką taneczną to serce tego świata - to stąd wywodzą się wszystkie nowe nurty, trendy i brzmienia, które wcześniej czy później, w odpowiednio skomercjalizowanej wersji trafiają do szerszej publiczności. Tu bawią się pasjonaci, którzy o granej muzyce wiedzą często więcej, niż DJ, który ją prezentuje. Tu stawia się na jakość, na klimat, na drugie dno. Słuchacze chcą być edukowani, wymagają od DJ-a, by ich zaskakiwał, zbijał z tropu albo urzekał. Dla przypadkowego przechodnia, który zawita do takiego miejsca, wszystko jest zbyt trudne, niezrozumiałe, bo niezależna, elektroniczna muzyka taneczna to często eksperymenty, które dla słuchaczy komercyjnego radia będą nie do zniesienia. I to nie przez jednostajny bit, raczej przez ryzykowne rozwiązania brzmieniowe, atakujące wrażliwe uszy niczym post-rock.

Czy w tej kwestii odstajemy od reszty świata? Muzycznie na pewno nie: tak jak u nich, tak u nas gra się tu szeroko pojęte techno, tech-house, deep-house, czy drum’n’bass. Jeśli odstajemy, to tylko pod względem infrastruktury, kanałów promocji i kapitału. No i mamy troszkę pecha, bo tysiące byłych i potencjalnych klubowiczów wyniosło się z Polski za chlebem, co spowodowało kryzys w branży małych, przytulnych klubów z ciekawą muzyką. W samym Amsterdamie jest więcej ciekawych klubów, niż w całym naszym kraju.

Wielkie festiwale to z kolei wynalazek ostatnich kilku lat. Zapoczątkowany wielkimi sukcesami Sunrise w Kołobrzegu i Mayday w Katowicach, w tej chwili rozrósł się do niebotycznych rozmiarów. Jeszcze kilka lat temu zazdrościliśmy Holendrom i Anglikom (Sensation, Global Gathering), teraz oni zazdroszczą nam – nie dość, że takich wydarzeń mamy w każdym roku na pęczki (średnio więcej niż jeden na miesiąc), to jeszcze przegoniliśmy ich w kwestiach organizacyjnych. Większość topowych DJ-ów podkreśla, że na zachodzie Europy liczą się w tej chwili tylko zyski organizatorów, a co za tym idzie oszczędza się na oprawie wizualnej. U nas promotorzy dbają o każdy szczegół, a każdy duży event w hali czy na świeżym powietrzu, jest jednym, wielkim, multimedialnym spektaklem z feerią świateł, laserów, potężnych telebimów, a nawet pirotechniki.

Jeśli chodzi o muzykę, to króluje tu trance, który przez swoje unoszące, melodyjne, czasem patetyczne i wręcz mszalne motywy, idealnie pasuje do takich okoliczności. Koneserzy marudzą, że trance to przestarzały gatunek, w którym nic się nie zmieniło od 1999 roku (nie licząc electro-trance czy tech-trance), ale to nie zmienia faktu, że w czołówce najpopularniejszych DJ-ów świata wg prestiżowego plebiscytu DJ Magazine, od wielu lat królują Tiesto, Paul van Dyk i obecnie Armin van Buuren, czyli przedstawiciele właśnie tego nurtu. Zagraniczne gwiazdy ściągają na eventy tysiące klubowiczów, same chętnie do nas przyjeżdżają, bo popularność tego typu wydarzeń powoduje, że w Polsce zarabiają dużo więcej niż w Anglii czy Holandii!

Panuje opinia, że Polacy słuchają tylko zagranicznej muzyki, że brakuje im kreatywności. Ta sytuacja się szybko zmienia. W dobie nowoczesnych oprogramowań komputerowych i internetu, każdy może spróbować swoich sił, bez potrzeby – jak to ma miejsce w świecie rocka – inwestowania w drogie gitary, wzmacniacze, mikrofony i kable. Wystarczy trochę talentu i dużo determinacji, której u nas z dnia na dzień jest coraz więcej.

Liczba polskich twórców muzyki elektronicznej rośnie w szybkim tempie, i co najważniejsze – nie tworzą do szuflady. Podpisują kontrakty z zagranicznymi wytwórniami, które wydają ich muzykę, czy to w formie fizycznego nośnika, czy plików mp3 w internecie. Zespół rockowy, żeby mówić o sukcesie, musi sprzedać dużo płyt i wyprzedać koncerty. Dla młodego twórcy muzyki trance, house czy techno, najważniejsze jest, by któryś z liczących się DJ-ów docenił jego pracę i zagrał w swoim secie jego produkcję. Coraz częściej to przytrafia się twórcom znad Wisły. Jeszcze kilka lat temu mogli tylko o tym marzyć.

Cały klubowy świat wie o Polsce i tym, co się tu w tej chwili dzieje. Takiego entuzjazmu zachodni artyści nie widzieli u siebie już od wielu lat. To przekłada się również na zainteresowanie polską muzyką i polskimi producentami. Mamy czym się pochwalić – środowisko muzyki techno doskonale zna Jacka Sienkiewicza, Marcina Czubalę, SLG czy 3 Channels, muzykę house z powodzeniem tworzą Robert M, WaWa i Karol XVII & MB Valence, a trance Nitrous Oxide, Adam Nickey, P.A.F.F. czy Sonic Division (by wspomnieć tylko tych, którzy wydają u potentatów). To nasze eksportowe towary, jak to zwykle u nas bywa – bardziej znane zagranicą, niż w Polsce.

Dlaczego tak jest? Wrócę tu do „bezmyślnego łup-łup”, o którym było wcześniej. Największym problemem muzyki tanecznej, co wiąże się potem z problemami z promocją, pozyskiwaniem sponsorów i tak dalej, jest fakt, że nie jest traktowana poważnie. Na zachodzie elektronika funkcjonuje już z powodzeniem od prawie trzech dekad, w dobrych muzycznych magazynach pisze się o niej lepiej niż o kolejnych chłopakach z gitarami. Rock’n’roll is dead (oczywiście pomijam tu ambitne zespoły eksperymentujące), wypalił się już dawno temu, ale nie u nas. W Polsce wciąż panuje opinia, że Dżem jest spoko, a techno jest be. Trochę jak w Stanach, gdzie nie rozumie się w ogóle instrumentalnej muzyki – musi być piosenka z tekstem i koniec.

Najgorsze jest to, o czym dobrze wiecie i sami o tym często mówicie – że do worka z napisem „techno” wrzuca się wszystko, gdzie słychać taneczny bit. Jak wytłumaczyć ewentualnemu sponsorowi (czy koledze ze szkoły albo pracy), że elektroniczna muzyka taneczna jest ciekawa, skoro on zna taneczne bity kojarzy z telewizją Viva czy Radiem Eska? Jak wytłumaczyć mu, że to też kultura, a nie balanga? To jak walenie głową w mur. Trudno się zresztą temu dziwić – we wspomnianych stacjach, szczególnie w Esce promuje się taneczne bity połączone z dosłownie discopolowymi melodiami, co tylko utwierdza wszystkich z zewnątrz w przekonaniu, że ta muzyka jest po prostu głupia.

Póki na szersze wody nie wypłyną reprezentanci „dobrej” muzyki tanecznej, ludzie dookoła będą krzywo albo z pobłażaniem patrzeć na całą klubową społeczność, jako na niewyedukowanych muzycznie młokosów, którzy lubią się nachlać czy naćpać do niewymagającego myślenia bitu. Ich nie interesują dobre linie basowe, ciekawe aranżacje czy klimat elektronicznych produkcji. Oni przecież nic nie słyszą poza bitem, który jest z założenia zły. Jak długo jeszcze poczekamy, aż zmieni się to podejście? Trudno powiedzieć, jednak bez unormowania naszej sceny (legalne płacenie didżejom, legalnie działające kluby, odpowiednio promujące swoje imprezy, rozsądne budowanie społeczności wokół muzycznych zjawisk), jeszcze długo będziemy mieli do czynienia z „wolną amerykanką”.

Polak to taki typ, który nie lubi inwestować, nie lubi czekać na efekty swojej pracy, musi je mieć od razu – to jeden z powodów, dla których trudno mówić o systematycznym poprawianiu się sytuacji. Tylko nieliczni właściciele klubów potrafią spojrzeć perspektywicznie – ci przeważnie wygrywają. Podobnie zresztą jest z młodymi producentami. Najczęściej nie chce im się czekać, aż ich oryginalną muzykę ktoś po kilku latach ciężkiej pracy wreszcie zauważy – najłatwiej stworzyć coś w popularnym już gatunku i liczyć na łatwy zysk.

I jeszcze jedna kwestia – nie od dziś wiadomo, że prawdziwy sukces gwarantuje znalezienie złotego środka między czymś chwytliwym, a ciekawym. U nas brakuje tego pomostu. Brakuje miejsc, gdzie klubowicze mogliby się muzycznie dokształcić – pobawić z uśmiechem na ustach przy nietypowej (ale bez przesady) muzyce. W dużych „klubach z rezydentami” grane jest do znudzenia kilka topowych hitów, z kolei w „dobrych klubach” grana jest muzyka dla kogoś z zewnątrz kompletnie niezrozumiała. To zamiast zachęcać do wkręcenia się w klimat, odstrasza.

Fan minimalu nigdy nie będzie dobrze bawił się na trancowym evencie, a fan trance czy house z minimalowego klubu wyjdzie po kilku minutach myśląc, że dj-owi zacięła się płyta… (Oczywiście są wyjątki). Prawie wszyscy dj-e na świecie w wywiadach mówią o ukłonach w kierunku publiczności, o próbach ich zrozumienia, pewnego wypośrodkowania. U nas chyba jak dotąd tego brakuje, co powoduje, że potencjalni klubowicze zostają w domach. Bez nich jednak to się nie uda – bez nich scena nie będzie się rozwijać, nie będzie rosła w siłę. Nie czekajmy więc, aż Viva czy Eska zaczną grać ambitnie, bo to się nigdy nie stanie. Lepiej spróbować innymi kanałami dotrzeć do publiczności z „dobrą” muzyką klubową. Ogólna sytuacja zmieni się na lepsze, kiedy wreszcie uda się poprawić jej reputację. Wtedy na klubowe imprezy zaczną przychodzić miłośnicy innych gatunków muzycznych, którzy po dziś dzień myślą, że tu nic ciekawego nie ma. A to przecież nieprawda!

(Tekst: Marcin Żyski, redaktor naczelny DJ Magazine Polska)
Źródło: [link widoczny dla zalogowanych]
Zobacz profil autora
PostWysłany: Czw 20:33, 21 Sie 2008
Agnieszka
Mieszkaniec

 
Dołączył: 02 Sie 2008
Posty: 50
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Dębnica
Płeć: Kobieta





Very Happy
Zobacz profil autora
O klubach i ogólnej sytuacji w muzyce klubowej w Polsce...
Forum www.ejaroslaw.fora.pl Strona Główna -> O muzyce słów kilka...
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)  
Strona 1 z 1  

  
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin
Regulamin